Podróż do Japonii (wspomnienia Justyny Dajczak cz.5)

…Ostatni, czwarty dzień, mogłam poświęcić bardziej swobodnemu zwiedzaniu Kioto, jako że tego dnia nie było już nagrań. Od rana eksplorowałam zakamarki Gion, by później zobaczyć także wiele miejsc poza tą okolicą. Najpierw buddyjska świątynia Kenninji, później chram Yasui Konpiragu, bardzo ciekawe miejsce, w którym stoi wielki kamień z otworem w dolnej części, z którego słynie. Jest poświęcone więziom, można złożyć w nim ofiarę w intencji zerwania niechcianych (np. toksycznych) , lub nawiązania pożądanych (z kimś, kto się nam podoba). W tym celu, po ofierze i modlitwie należy przeczołgać się przez otwór w kamieniu, co symbolizuje pozostawienie więzi za sobą, lub wkroczenie w nowe.

Później przyszła pora na dwa bardzo charakterystyczne miejsca, związane z buddyzmem. Pięciopiętrowa pagoda, bardzo popularny symbol na widokówkach, często ukazywana wystająca ponad kwitnącymi sakurami. Jest częścią kompleksu świątynnego Ninnaji i rzeczywiście mocno wystaje poza poziom zabudowań w tej części miasta, robiąc majestatyczne wrażenie. Później nadeszła kolej na Kiyomizudera, słynny kompleks świątyń i chramów, który jest miejscem kultu od ponad tysiąca lat. Można tam zobaczyć m. in. żelazne klapki, które mnisi nosili dla doskonalenia ciała i ducha, jednak najbardziej zachwycającym widokiem jest sama główna świątynia, wyrastająca z górskiego zbocza, podparta gigantycznymi belkami i zatopiona w morzu drzew.

Tego dnia udało mi się także odwiedzić kolejną, po Gion, dzielnicę rozrywki – Pontocho. Niestety nie było mi dane zobaczyć tamtejszych gejsz, ponieważ była to dość wczesna pora, a te miejsca ożywają wieczorem. Pontocho ma kompletnie inny klimat, jako wąska uliczka nad samą rzeką Kamo w ogóle nie przypomina przestronnego Gion.

Kolejnym z widoków pocztówkowych, po pagodzie w Ninnaji i Kiyomizu, jest oczywiście Kinkakuji, czyli słynny złoty pawilon. Nie ja jedna chciałam zobaczyć tak popularne miejsce – turystów były prawdziwe tłumy. Zdjęcie na tle pawilonu bez cudzych łokci wymagało sporo cierpliwości. Oprócz samego pawilonu, bardzo piękny jest też ogród wokół niego, z karpiami w stawie, źródełkami i kompozycjami z krzewów.

Ostatnim punktem na trasie był ten, na którym mi najbardziej zależało (zaraz po Gion) – Fushimi Inari, chram poświęcony bogini ryżu i dostatku, oraz lisom, jako jej posłańcom. Jest tam znana ścieżka wiodąca do drugiego chramu położonej wyżej na wzgórzu, obudowana ponad tysiącem torii. Wrażenie, jakie robi, jest nie do opisania. Przechodzenie pod torii, w czerwonawym cieniu, niezwykle stymuluje umysł, gdy z każdym krokiem w rytmicznych odstępach padają na nas promienie słońca przerywane belkami ponad głową. Bardzo żałuję, że nie było mi dane przejść całej 4km ścieżki do wewnętrznego chramu, musiałam zadowolić się krótszym odcinkiem, ponieważ kończył się czas.

Z Fushimi Inari udałam się na dworzec, niemal spóźniając się na shinkansen (czas traci znaczenie pod szeregami torii). Radość powoli ustępowała żalowi i tęsknocie, bowiem był to ostatni fragment podróży na lotnisko Haneda. Po 4 dniach niezapomnianych doświadczeń musiałam pożegnać się z Japonią, ale wiem, że nie na zawsze. Choćby nie wiem co – na pewno jeszcze tam wrócę.

11033719_1153038704710963_5185627862861557752_o