…No, ale powiedzmy, że dotarliśmy już do łaźni, a właściwie do przebieralni, i tu, na początek zdejmujemy kapcie. Starannie, równiutko ustawiamy je przodem w kierunku wyjścia. Podczas mojego kąpielowego debiutu w japońskiej łaźni, próbowałem zapamiętać gdzie stoją moje kapcie, ale obok stało już kilkadziesiąt par w takim samym kolorze, więc po krótkiej chwili, nie byłem już pewien które są moje. Znalazłem sobie wolną szafkę z koszykiem, gdzie mogłem pozbyć się wszelkich zbędnych imponderabiliów. Szybko zrozumiałem do czego służy maleńki bawełniany ręczniczek, który wszyscy Japończycy zabierali z sobą maszerując do rzeczywistej łaźni. Ten skrawek tkaniny pozwalał ukryć najintymniejszą część mojego ciała.
Chyba czułem się nieco skrępowany. Jeszcze przed chwilą, w świetle reflektorów, w scenicznym stroju, grałem dla moich obecnych współtowarzyszy, a teraz solidarnie wszyscy maszerujemy z gołymi pupami do wspólnej łaźni. Najgorsze, że byłem moooocno rozpoznawalny, wśród moich czarnowłosych kompanów. Moje włosy z pewnością nie były czarne a nawet trudno do końca powiedzieć, że w ogóle były. Od dawna bowiem szczycę się posiadaniem szlachetnej, okazałej łysiny.
Po trudnych początkach, z reguły przychodzą chwile znacznie przyjemniejsze. Naśladując pozostałych użytkowników ofuro, znalazłem sobie swoje „stanowisko” do mycia się. Składają się nań: wygodny stołeczek, niewielka miseczka, bateria z prysznicem, mydło, szampon i … lustro. W pierwszej chwili zastanowiłem się po co mi ono? U siebie w domu, w kabinie prysznicowej nie mam lustra !
Szybko jednak zrozumiałem, że kabina prysznicowa jest w ogóle kiepskim wynalazkiem. Jest mała, ciasna i niewygodna. Myjąc się na stojąco, nigdy nie możemy umyć stóp, bo często przeszkadza nam w tym wyjątkowo obfity dowód naszego doskonałego apetytu. Próba uniesienia nogi z reguły kończy się zahaczeniem o mieszacz baterii, a to z kolei, błyskawicznie zamienia ciepłą wodę na lodowatą lub też gorącą jak nieszczęście. Do tego pewne jest, że w tym momencie nie sposób uciec, bo właśnie zacięły się drzwi.
W japońskiej łaźni nie ma takich przygód. Siadamy na wygodnym stołeczku, polewamy się ciepłą wodą, moczymy ręczniczek, namydlamy i… myjemy się, myjemy, myjemy, (oj, jak miło!), myjemy itd.
A lustro? Już wiem do czego ono służy! Mamy w końcu możliwość zastanowić się nad swoją nieprzeciętną urodą! Możemy pomyśleć nad mimiką twarzy, potrenować miny ( jeśli akurat nikt na nas nie patrzy, lub tak się nam wydaje). Dzięki lustru mamy swój świat. Poza tym raźniej myć się w towarzystwie tego golca siedzącego po drugiej stronie. On też dodaje nam otuchy, przyjaźnie uśmiechając się do nas…
Kiedy już usunęliśmy z siebie wszystkie „trudy dnia”, po starannym wypłukaniu całego ciała i ręczniczka, możemy przejść do clou programu. Czas na kąpiel! Składamy ręczniczek w kostkę i układamy… Gdzie? Na własnej głowie!
Jest to jedyne miejsce, gdzie możemy przechować ręczniczek nie mocząc go we wspólnym oceanie gorącej wody. Gdybyśmy zostawili ręczniczek na brzegu, to pewnie podzieliłby losy naszych kapci. Kto odróżni swój ręczniczek od ręczniczka sąsiada, skoro w japońskiej łaźni panuje komunizm w (dosłownie!) najczystszej formie?……
Serdecznie zapraszamy na ostatnią część, która ukaże się niebawem!