a niekiedy zawstydzającymi skutkami…
Teraz jednak, hulaj dusza, można po polsku! Buzie nam się nie zamykały. Kiedy już oplotkowaliśmy wszystkich, zmęczenie dało w końcu znać o sobie. Usnęliśmy snem sprawiedliwym.
Obudził nas anielski, choć troszkę dziecięcy głosik płynący gdzieś z sufitu, informujący, że oto za pół godziny wysiądziemy w Kioto. W pierwszej chwili z pewnością nie wszyscy wiedzieliśmy co się dzieje, gdzie jesteśmy. Jakie Kioto? Przecież z Kinugawy do Kioto jest sporo ponad 600 km!
Ledwie świta a przed nami cały dzień „wolnego”! Jest 13 kwietnia. Pamiętam, bo właśnie były urodziny Basi. Na tę intencję moja żona Asia upiekła sernik. Tak, polski serniczek, palce lizać !
Jak upiec sernik, kiedy w sklepach nie ma białego sera? Drobiazg! Kupujemy bezsmakowy jogurt, mieszamy z kilkoma litrami mleka, a potem naczynie z mlekiem wstawiamy na 8 godzin pod stół.
Japończycy wymyślili świetne urządzenie do robienia jogurtu z mleka. To urządzenie nazywa się kotatsu.
Wprawdzie ktoś mówił nam, że kotatsu raczej służy do grzania zimą nóg pod stołem, ale kto by w to wierzył. W każdym razie jogurt wychodzi doskonały.
Teraz wystarczy jogurt ogrzać (oważyć), potem odsączyć i mamy pyszny, biały serek, a z niego serniczek. Palce lizać ! Och wiem, to już było, no, ale naprawdę pyszniutki.
Wróćmy do podróży. Co mamy teraz z sobą zrobić? Co zwiedzać, skoro jest 6.00 rano? Przecież wszystko jest jeszcze zamknięte.
Jak to co? Pojedziemy do Nary! Pociągiem. To niedaleko. Ledwie 50 km! A więc parę minut przed 7.00 jesteśmy już w Narze.
Czas na śniadanie. Yoshio zaprowadził nas do doskonałej piekarnio-ciastkarnio-kawiarni, gdzie objedliśmy się do syta. Wypoczęci (?), nakarmieni, więc ruszamy na zwiedzanie.
Nara, to przede wszystkim świątynie i pałace. Przenieśliśmy się w inny świat.
Nie będę opisywał naszych wrażeń związanych z przewspaniałymi zabytkami, to temat na wiele relacji, ale muszę powiedzieć o jeleniach. Nie wiedziałem o tym, że po ulicach, parkach, przyświątynnych ogrodach spacerują jelenie. Początkowo myślałem, że coś mi zaszkodziło i mam zwidy, ale to była rzeczywistość! Wszędzie jelenie. Chodzą za turystami i jak arabskie dzieci domagają się bakszyszu, tak one żądają specjalnych ryżowych ciasteczek. Ot, atrakcja.
W Narze spędziliśmy kilka godzin, odwiedziliśmy najciekawsze, najważniejsze świątynie i wracamy do Kioto. Tam jest jeszcze więcej do zobaczenia, a czasu coraz mniej. Tak więc w pociąg … i za około pól godziny wysiadamy na dworcu w Kioto. Teraz trzeba wsiąść w miejski autobus i przejechać spory dystans. Nasz przyjaciel Yoshio, bardzo długo i starannie układał plan dotyczący kolejności zwiedzania. Wszystko musi zgodzić się z tym planem!
Muszę przyznać, że podróż miejskim autobusem wycieczkowym była najmniej przyjemna. Dlaczego? ….
Tego dowiemy się już w ostatniej części wspomnień Państwa Babskich, zapraszamy za 2 tyg !