Nasze zwiedzanie Japonii – cz. 4 (Wspomnienia Państwa Babskich)

Muszę przyznać, że podróż miejskim autobusem wycieczkowym była najmniej przyjemna. Dlaczego?
Ano dlatego, że autobus był okropnie zatłoczony a jego kierowca pełnił rolę przewodnika. To, co mówił, (a mówił całą drogę), wydobywało się z głośnika umocowanego tuż w pobliżu moich uszu.  Marne 180 cm wzrostu wystarczyło, żebym na mojej bujnej łysinie czuł delikatne smyranie tkaniny, będącej poszyciem sufitu autobusu. Do tego było tak głośno, że nie słyszałem swoich myśli. Tłok nie pozwalał przesunąć się choć o centymetr w którąkolwiek stronę. Kierowca zaś był mocno zaangażowany w swoją pracę, więc mówił z takim zacięciem, jakby od tego zależało czyjeś życie.
Ratunek znalazłem w tylnej kieszeni spodni. Przecież tam wsadziłem stopery, które na wszelki wypadek zabrałem w podróż.
Wszystkim, którzy wybierają się do Kioto i chcą skorzystać z komunikacji miejskiej radzę: zabierzcie z sobą stopery. Japończycy są przywiązani do swojej pracy, więc ten kierowca z pewnością jeszcze tam pracuje. Możecie na niego trafić!

Dzięki Yoshio i jego znajomości miasta, znów zwiedziliśmy najważniejsze miejsca w Kioto. Calutki dzień wytrwale biegaliśmy po pałacach, parkach i świątyniach. Ponieważ był kwiecień, to w parkach Kioto rozszalały się kwitnące wiśnie. Oj, było pięknie!

Pod koniec dnia przyszła pora na Nijo-jo. Urządzono tam niesamowitą orgię, świetlną iluminację z kwitnącymi wiśniami. Niezapomniany widok. Japońskim zwyczajem wykonaliśmy masę zdjęć. Basia nawet kupiła sobie (chyba na te swoje wciąż osiemnaste urodziny) nowy aparat fotograficzny.
Przyszła pora na powrót. Nieco już  zmęczeni , wróciliśmy na dworzec. Do odjazdu autobusu pozostało nam niecałe pół godziny, więc usiedliśmy przy kawie podsumowując wrażenia. Przyszedł czas na chwilkę wytchnienia i pochwalenie się naszymi doskonałymi umiejętnościami, ba, talentem fotograficznym. Dumnie pokazywaliśmy sobie świeżutkie, jeszcze pachnące  zdjęcia. Kiedy trafiło się jakieś nieostre lub podwójne, to dla porządku kasowaliśmy je.

I nagle ?! Rozpacz! Basia skasowała wszystkie swoje zdjęcia! Wycieczka do Kioto i Nary, była jej (i naszą) podróżą życia, a tu taka wpadka. No cóż…
Na wszelki wypadek cichutko schowałem swój aparat do kieszeni, żeby i moje zamiłowanie do porządku nie zostało przez Opatrzność ukarane.

A co dalej? Tu już tylko zwykła proza życia. Szybciutko jedziemy na dworzec, wsiadamy do autobusu, naciskamy guzik zmieniający nasz fotel w łóżeczko, śpimy, śpimy, śpimy i bladym świtem wysiadamy w Kanumie. Proste.Wciąż mało przytomni, przesiadamy się do samochodu Yoshio i 14 kwietnia o 7.40  jesteśmy w domu. Mamy jeszcze całe 20 minut na prysznic, golenie, drobny makijaż i do pracy ( dla ścisłości: to ja się goliłem, a moja żona robiła sobie makijaż).
W ciągu dwóch nocy i jednego dnia, przejechaliśmy około 1400 km i zwiedziliśmy dwa wspaniałe miasta. Chciałoby się rzec: Polak potrafi!  Taaaak, zwłaszcza, kiedy czegoś bardzo, ale to bardzo chce.

Zaraz, zaraz, przecież za trzy tygodnie znów wolne! A może by tak tym razem na Hokkaido? Też daleko.

 
CIMG4185CIMG4267

CIMG4184