Podróż do Japonii (wspomnienia Justyny Dajczak cz.1)

Justyna Dajczak, 22 letnia pasjonatka Japońskiej kultury. Najbardziej fascynuje ją taniec gejsz, potrafi rozpoznać historyczne stroje z różnych epok. Należy do Drugiej Grupy Rekonstrukcyjnej Historycznej “Klan Tygrysa” i to właśnie podczas rekonstrukcji najczęściej zakłada kimona. Poznamy jej przeżycia związane z pierwszą w życiu wizytą w Kraju Kwitnącej Wiśni…

7 lipca 2015 roku. Do dziś pamiętam dzień, kiedy moje największe marzenie – podróż do Japonii – miało się wreszcie spełnić. Po przyznaniu nagrody w programie „Who wants to come to Japan” dotarłam na lotnisko w Paryżu, gdzie miałam przesiąść w się w samolot ostateczny, czyli ten, którym wyląduję w Tokio. Już tam uderzyła mnie atmosfera podróży, gdy zobaczyłam wokół bramki dekoracje z okazji święta Tanabata. Hostessy w pięknych yukatach, pamiątkowe wachlarzyki uchiwa, no i ustawiony w donicy bambusowy krzew, na którym pasażerowie wieszali zapisane na karteczkach życzenia.

Rozmarzona wsiadłam na pokład, by następnego ranka wysiąść na lotnisku Narita. Mimo wczesnej godziny, byłam w pełni pobudzona i podekscytowana, że mi się udało, że naprawdę jestem w mojej wymarzonej Japonii…

Pierwszy dzień upłynął głównie na podróżowaniu z reżyserem programu, panem Asano i asystentką Nakagawa Yu, która pomagała także jako tłumacz z angielskiego. Pojechałam do pani Yamamoto, która po emisji pierwszej części programu, za pośrednictwem ekipy telewizyjnej, przekazała mi wspaniały dar. Dostałam od niej przepiękne kimono kurotomesode (najbardziej uroczyste kimono dla mężatki, lub kobiety po 20-stce) wraz z akcesoriami. Wspaniale zdobione, w chryzantemy haftowane złotą nicią i co najlepsze – doskonałej długości na moje zawrotne 172cm wzrostu. Wśród dodatków był czerwony juban (halka) w stylu retro i piękna brosza do pasa – obidome – z perłą. Prezent ten miał niezwykle osobisty wymiar – w liście załączonym do prezentu (pięknie zapakowanego w furoshiki) pani Yamamoto opowiedziała historię kimona – dostała je kiedyś od własnej matki! Zaszczycona jej szczodrością, mogłam w końcu podziękować osobiście. Rozmawiałyśmy o kimonach, o tańcu, kulturze… pokazała mi zdjęcia, na których jej córka ubrana jest w kimono, które dostałam. Pomogłam jej z zawiązaniem pasa do yukaty, a na koniec, jakby mój dług wdzięczności nie był dostatecznie wielki, zostałam obdarowana yukatą w hortensje i wachlarzami, z których jeden był wysokiej klasy wachlarzem do tańca. Po upalnym dniu pełnym wrażeń, oszołomiona i szczęśliwa, pożegnałam się z panią Yamamoto i wyruszyłam do mojego Eldorado – Kioto.

Podróże pociągami i metrem mijały mi szybko. Może dlatego, że wszystkie przesypiałam? Kompletnie przestaje dziwić powszechność drzemki w japońskich środkach transportu. Cichy, jednostajny szum pojazdu, żadnej głośnej muzyki, żadnych rozmów podniesionym głosem, ludzie śpiący dookoła, wygodne fotele shinkansenu (choć i siedzenia w zwykłych pociągach nie stanowią problemu)… nie sposób się powstrzymać, Morfeusz jest silniejszy.

Zastałam Kioto wieczorne, parne i uśpione upałem. Świadome swoich znaków rozpoznawczych już na dworcu zasypuje wizerunkami maiko na pamiątkach. Dzień zakończyłam potężną kolacją z ekipą telewizyjną (porcje były gigantyczne) w barze izakaya po czym udałam się na spoczynek, by nabrać sił na ciąg dalszy…

 

cz 1 (2) cz 1 (3)